Sekrety i kłamstwa (1996), 136′
reż. Mike Leigh
Chociaż wielu krytyków i filmoznawców próbuje opisać artystyczny dorobek Mike’a Leigh poprzez porównania z twórczością innych reżyserów (najczęściej wskazuje się na powinowactwa z Kenem Loachem), czy też poprzez odniesienia do ugruntowanych prądów w historii światowego kina (tu niczym mantra powraca nurt realizmu społecznego w kinie brytyjskim), to jednak żadne z tych zestawień nie pozwala w pełni na oddanie fenomenu filmów takich jak Sekrety i kłamstwa. Postacie, które prezentuje na ekranie Leigh, to ludzie zanurzeni w banalnej codzienności. Brak w jego filmach wielkich dramatów, wydumanych konfliktów natury ideologicznej czy też konwencjonalnych rozwiązań fabularnych. W dużej mierze ta szczególna „nijakość” filmów Leigh jest pochodną realizowanej przez niego z wielką konsekwencją metody twórczej. Przystępując do prac nad filmem, reżyser nie posiada gotowego scenariusza i dopiero w toku spotkań z aktorami wspólnie z nimi „wytwarza” ogólny zarys opowieści. Po odegraniu „na sucho” setek zaimprowizowanych scenek rozpoczyna się faza zdjęciowa.
Oto, co na temat filmu napisała w jego popremierowej recenzji Ewa Mazierska: „Bodajże głównym problemem »Sekretów i kłamstw«, co oddaje sam tytuł filmu, są kłopoty z porozumiewaniem się. Bohaterowie nie dogadują się ze sobą, ponieważ dzielą ich kłamstwa i tajemnice, a może oszukują siebie nawzajem i przemilczają najważniejsze fakty, właśnie dlatego, że nie umieją się porozumieć. Trudno powiedzieć co jest przyczyną, a co skutkiem. To zresztą nie jest w filmie najważniejsze. Najważniejszy jest sam fakt braku komunikacji. (…) Chyba żaden inny współczesny reżyser nie dowiódł lepiej, że subtelni intelektualiści i ludzie dobrze urodzeni nie mają monopolu na egzystencjalne problemy, neurotyzm, alienację, blokady komunikacyjne – cierpieć na nie mogą także urzędniczki, drobni biznesmeni i robotnicy fabryczni”.