Okno na podwórze (1954), 112′
reż. Alfred Hitchcock
Niewielu reżyserom udało się zyskać tak wielką sympatię krytyków i filmoznawców jak Alfredowi Hitchcockowi. Liczni interpretatorzy twórczości „mistrza suspensu” do dzisiaj prześcigają się w wynajdowaniu nowych sensów (jakoby) ukrytych w jego filmach. Okno na podwórze daje w tym względzie ogromne pole do popisu. Dla jednych film jest traktatem na temat wyobcowania człowieka w świecie współczesnym, które wiedzie do zaburzeń tożsamości. Inni dopatrują się w nim metafory panoptikum lub wskazują na zawartą w tym filmie krytykę kultury patriarchalnej.
Warto jednak przypomnieć, że tuż po polskiej premierze filmu Bolesław Michałek, doceniając przede wszystkim przewrotny humor Hitchcocka, wyraźnie przestrzegał kolegów po fachu przed zbyt daleko posuniętym entuzjazmem interpretacyjnym: „W »Oknie« do trzech czwartych filmu nie wiemy, czy starszy, siwy pan z naprzeciwka rzeczywiście zabił i poćwiartował swoją żonę, czy jest to przywidzenie nudzącego się sąsiada, z którego autor drwi. Detektyw do ostatniej chwili obraca wszystko w żart. Potem następuje krótki moment morderstwa »na serio« – i wszystko kończy się znowu akcentem humorystycznym: reporter wypada przez okno i zamiast jednej nogi w gipsie, ma teraz dwie (…). Humor Hitchcocka jest więc subtelny: reżyser żartuje, ale twarz jego zostaje poważna. Dlatego też niektórzy widzowie dają się wciągnąć w niesamowitości, nie dostrzegając żartu. Zresztą ta ewentualność jest w rachunku Hitchcocka przewidziana, a nawet stanowi jedną z podstaw jego olbrzymiego powodzenia. Gorzej jeżeli hitchcockowskie historie bierze na serio krytyk (…). O nim można powiedzieć, że dał się nabrać”.