2001: Odyseja kosmiczna (1968), 141′
reż. Stanley Kubrick
Pod koniec lat 60., kiedy standardy kina science-fiction wyznaczały filmy takie jak Fantastyczna podróż, na pomysł stworzenia filmowego traktatu filozoficznego rozgrywającego się w przestrzeni kosmicznej mógł wpaść tylko Stanley Kubrick – wielki odnowiciel, a jednocześnie demistyfikator hollywoodzkiego kina gatunków. Jakościowy skok, jaki niesie za sobą Odyseja kosmiczna, nie sprowadza się jednak tylko do warstwy problemowej. Film ten dokonuje równie ważnej rewolucji w dziedzinie efektów specjalnych, za których wykonanie odpowiadał Douglas Trumbull. W pewnym sensie Odyseję uznać można za pierwszy film nakręcony przy użyciu technologii motion control. Brzmi to dzisiaj zabawnie, ale jest prawdą: kamera jak i statywy z modelami statków kosmicznych sprzężone były z silnikami, którymi sterowano za pomocą urządzenia przypominającego skrzynię biegów w samochodzie.
Na ekranach polskich kin Odyseja pojawiła się w roku 1973. Kilka lat później Janusz Skwara, pokusił się o stwierdzenie, że film ten jest symptomatyczny dla całej twórczości amerykańskiego reżysera. Argumentował: „w odbiorze jego utworów mamy do czynienia z nagromadzeniem tak różnych doświadczeń wypracowanych przez kino, iż trudno ustalić, gdzie przebiega granica pastiszu, parodii a wypowiedzi serio, autentycznej i szczerej. Wyraźne staje się to w „2001: Odysei kosmicznej”; Kubrick w wielkim skrócie zawarł dzieje ludzkości na przestrzeni czterech milionów lat, przy czym poszczególne partie filmu przypominają tandetne dokonania Hollywoodu w dziedzinie fantastyki (dla przykładu sceny z życia małp człekokształtnych i ich związek z przeróżnymi „Tarzanami” i „Planetą małp” itp.). Można jednak założyć – i chyba nie jest to zabieg pozbawiony sensu – że reżyser, posługując się popularnymi schematami gatunku wielokrotnie przez nieudolnych twórców kompromitowanymi, zabezpiecza się wobec nich świadomym dystansem, ujmowaniem poszczególnych sytuacji i postaci w ironiczny cudzysłów. Nie tylko nie utrudnia to przejścia na wyższe piętro samodzielności artystycznej, lecz przeciwnie: filozoficznym dywagacjom reżysera nadaje nutkę sceptycyzmu”.