Chinatown (1974), 135′
reż. Roman Polański
Ponieważ film ten realizuje konwencje gatunkowe „czarnego kryminału”, zaś opowiedziana w nim historia rozgrywa się w Los Angeles drugiej połowy lat 30., bardzo często wykazywano, że Chinatown – na równi z nakręconym rok wcześniej Żądłem – stanowi typowy przykład fali retro w kinie amerykańskim lat 70. Bardziej trafne wydaje się jednak inne stwierdzenie. Otóż Chinatown były doskonałą egzemplifikacją fali retro, gdyby nakręcono go w całkowitej zgodzie z oryginalnym scenariuszem Roberta Towne’a. Tymczasem finalne dzieło Romana Polańskiego nosi wiele znamion jego autorskiego stylu. Zamiast happy endu mamy mroczne, podważające cały ład moralny klasycznego kina hollywoodzkiego zakończenie, natomiast głównym motorem narracji okazuje się nie dialog, jak to zakładał scenariusz Towne’a, ale warstwa wizualna.
Na autorski charakter Chinatown zwrócił uwagę niedługo po jego światowej premierze Andrzej Kołodyński, przyglądając się w swej recenzji z bliska najbardziej intrygującym fragmentom dzieła Polańskiego: „Wrażenie, jakie narzuca się przy oglądaniu filmu, to przede wszystkim trudne do sprecyzowania urzeczenie przestrzenią. Polański nie szuka »suspensu« – owych momentów napięcia, które towarzyszyć winny sensacyjnej akcji. Długie sekwencje z detektywem obserwującym biernie małą figurkę człowieka zagubionego gdzieś w korycie wyschłej rzeki, w upale, mają intensywność innego rodzaju. Obraz zatraca realność, staje się czymś w rodzaju halucynacji. Jak w surrealistycznym śnie z oślepiającej jaskrawości wynurza się chłopiec na koniu – posłaniec nie wiadomo czyj, przynoszący jakąś tajemniczą wiadomość”.