Rashomon (1950), 88′
reż. Akira Kurosawa
Określany mianem „najbardziej europejskiego spośród wszystkich japońskich reżyserów” Akira Kurosawa zapoczątkował na Starym Kontynencie modę na kino Kraju Kwitnącej Wiśni. Główną zaletą filmu Rashomon jest nie tyle zawarty w nim wywód na temat względności prawdy (wszak podobny problem podjął wcześniej Orson Welles w obrazie Obywatel Kane), ile psychologiczna głębia postaci. Kurosawa w przekonujący sposób pokazuje bowiem, że rozbieżności w opowieściach poszczególnych bohaterów (najbardziej zapadającą w pamięć postacią jest grany przez Toshirō Mifune zabójca Tajômaru) znajdują swe źródło w ich indywidualnych motywacjach oraz uprzedzeniach.
Tak o Rashomonie pisała w momencie jego polskiej, opóźnionej o sześć lat premiery Alicja Helman: „Z dziejącą się na ekranie ohydą w przedziwny sposób kontrastuje piękno ekspozycji, zdumiewająca uroda przyrody, malarska kompozycja kadru. Nie jest to statyczne piękno fotografiki Gabriela Figueroa, lecz zadziwiający poemat ruchu, w którym walor barwy (czerni i bieli) i kształtu, ożywiony kamerą, zaczyna tworzyć jakąś nową wartość. Film i plastyka zjednoczyły się w malarstwo dynamiczne, żywe, oddychające przestrzenią, światłem, obdarzone głosem, przetwarzające się na oczach, zaskakujące niesłychanymi kontrastami. (…) Temat, który przy ekspansji naturalizmu na ekran wydawał się jedyny do takiego potraktowania, otrzymał najdoskonalszy, jaki można sobie wyobrazić (w obecnym studium rozwoju sztuki filmowej) kształt artystyczny. Dla sztuki europejskiej wciąż istnieją obszary, których należałoby bronić przed kamerą, dla Japończyków nie ma rzeczy niemożliwych. Skontrastowanie okrucieństwa i surowości tematu z wyrafinowanie piękną oprawą realizacji dało niepowtarzalny efekt artystyczny”.